kolejny dzien szlajania sie po Sydney... zaczęliśmy od Królewskiego Ogrodu Botanicznego. Najlepiej wysiasc na stacji Martin's Place i iść na wschód przez Sydney Hospital i takie błonia zwane Domanin..... tu duzo australijczyków gra w piłke nożną - dziwne co?? no i tysiące ich biega (choć 70% z nich stanowią tzw Bruce'y - czyli lokalnni rdzenni mieszkańcy z Azji) . Przez ogród mozna przejsc bezpośrednio pod Operę... tutaj odbieramy nasze bilety na wieczorny koncert australijskiej grupy The Jezabels , robimy pare zdjęc z operą i z Circural Quay płyniemy na Manly linia promową F1 - czas przejazdy 32 min. Manly lezy na polnocnej stronie zatoki i jest klimatyczna dzielnica posiadająca kila plaż i fajny deptak zwany Croso. Odwiedzany sobie Manly Sea Life Sanctuary ( troche biedne, duzo fajnych ryb , rekiny i pingwiny - 23 AUD. jemy sobie cos japońskiego i wracamy do City tym samym promem . o 20 idzimey na koncert do Sydney Opera House... w środku rewelacji nie ma, ale jak juz tu jestem to warto tu być... zauwazyłem tylko niedoskonałości architektoniczne - opuszczenie głównej sali przez 2,6 tyś ludzi było troche męczace , za wąskie wyjscia i jakies zatory przy wąskich przesmykach na schodach .... w przypadku pożaru czy innej paniki mogło by byc tu bardzo goraco :) The Jezabels oceniam na 4- takie połączenie The Cranberries i U2.