jako że poslismy pozno spac - tan prawie wg polskiego zegara, a wstac trzeba było wczesnie to efekt poranny był nie ciekawy , ale nie ma sensu spać, trzeba zobaczyc jak najwięcej. o 90 wyjzazd , najpierw pałac leżacego buddy, pozniej rejs łodzia po kanałach , około 15 znowu jakiś market , smród i bieda, ale klimat jest, dobrze że jest wszedzie Seven Eleven. około 15 zwiedzamy Grand Pallace, króla nie spotkalismy bo od paru tyg jest w szpitalu , ale za to można było pod jego nieobecnośc zobaczyc posiadłości królewskie, wraz z najwiekszym ich skarbem - szmaragdowym buddą. Mały gostek wiedzi na samych szycycie zdobionej piramidy , i wcale nie jest ze szmaragdu:) potem taxi do China Town , mielismy nadzieje ze kupimy cos do ubrania lub jakies gadzety, ale China Town w Bangkoku to jescze większy syf niż hutongi w Pekinie, nie ma co komentować. Ostatni punkt dnia to Koa San , ulica na która kierują swe kroki prawie wszyscy backpakerzy podróżujący przez Bangkok. Jest bardzo undergrandowo , duzo jedzenia ciuchów i sprzedawców wszystkiego co mozna wymyslic, bardzo dużo białych turystów, mnie nikt nie zaczepia , od razu robie groźną minę i tajowie o wzroscie 145 w trampkach nie podchodzą. oferują wszystko , od kobiet poprzez jedzenie taxówki, wycieczki na noclegach skończywszy (jest tu mase hosteli) za uważyłem ze działa to tak , że podchodzacy gośc pyta co potrzebujesz? i na wszystkie opcje ma oferty ( dostaje prowizje) . Zmeczeni udajemy sie z "crazy driver" - (nazwałem go Grzegoz Lato) do hotelowego baru na 2 piwka. potem jeszcze basen w hotelu i spac. Jutro jedziemy do Pattaya